Category Archives: Muzyka

Neoklasycyzm, postrock, Islandia!

To Ólafur Arnalds – „Ljósið”, ostatni numer z mini albumu „Found Songs”, który ukazał się ponad dwa lata temu. Nie przez przypadek wracam do niego teraz…

25-letni multiinstrumentalista z Islandii zaczynał od grania na perkusji w mało znanych, hardcore’owo-metalowych kapelach. Już wtedy komponował jednak utwory instrumentalne na fortepian i smyczki. W wieku 21 lat wydał swój pierwszy album „Eulogy for Evolution”. Na tyle niezwykły, że zauważony przez chyba najlepszą post rockową kapelę wszechczasów, Sigur Rós.

Jonsi i spółka zaprosili go na swoją trasę koncertową po świecie (rok 2008, grali m.in. w Warszawie). I tak zaczęła się kariera Arnaldsa. Młody muzyk znalazł u nas całkiem spore grono fanów, od tamtej pory zagrał u nas jeszcze pięć koncertów.

W kwietniu 2009 r. wydał „Found Songs” – niezwykły concept album, złożony z siedmiu utworów, publikowanych jeden po drugim (dzień po dniu) w internecie. Album, łączący muzykę klasyczną, alternatywną i minimalizm, w którym widać inspiracje kompozycjami Steve’a Reicha (liczne zapętlenia motywów). Równocześnie to muzyka wręcz intymna, trochę dołująca („Ljósið”, który wybrałem, brzmi najbardziej… optymistycznie ;))

W październiku doczekaliśmy się powrotu do koncepcji sprzed prawie trzech lat. Na stronie Living Room Songs (taki jest tytuł nowego albumu) znajdziecie siedem doskonałych kompozycji, stamtąd można też – legalnie! – ściągnąć mp3-ki z nowymi kompozycjami. 24 grudnia ukazał się box (CD+DVD) z muzyką i 45-minutową opowieścią o dość niezwykłym procesie powstawania tego mini-albumu (artysta m.in. zaprosił do swojego domu/studia fanów jego muzyki).

Dokument robi wrażenie, choć oczywiście daleko mu do chyba najlepszego dokumentu muzycznego, jaki widziałem w życiu, czyli filmu „Heima” opowiadającego o muzyce… Sigur Rós. To muzyczny fragment tego filmu (kończący trasę po Islandii koncert w Reykjaviku i „Popplaggio” z płyty „Untitled”):

Swoją drogą, niesamowite, że z 300-tysięcznej wyspy wypływa do nas tyle fantastycznej muzyki. Islandia to już nie tylko Bjork i Sigur Rós. To także rewelacyjny „Múm”, „Gus Gus” no i Ólafur Arnalds :) Polecam!

Z islandzkich kapel na pewno warto też obserwować Rökkurró… Choć to zespół, którego debiutancki album, wydany prawie cztery lata temu „Thad Kólnar Í Kvöld(w wolnym tłumaczenie „Chłodno, coraz chłodniej”) nie przypadł mi do gustu. Niby świetne recenzje krytyków, promocja w Europie i w Japonii, trasy koncertowe z Múm i Olafurem Arnaldsem. Ale, szczerze, wyglądało jakby ktoś ładnie opakował bardzo przeciętny produkt, sądząc że da się zbić kasę na fali popularność muzyków z Islandii. Mi ta płyta niespecjalnie się podoba.

Rok temu Rökkurró wydali jednak kolejny album, Í Annan Heim („W innym świecie”). Słucha się go już znacznie lepiej, może dlatego, że producentem płyty jest Alex Somers, partner/producent Jonsiego Thor Birgissona, wokalisty Sigur Ros. To dziesięć bardziej wdzięcznych, bardziej złożonych kompozycji, ukazujących większą dojrzałość kapeli.

Nawet głos wokalistki, Hildur Kristín Stefánsdóttir, który na debiutanckiej płycie irytował, tu – zremasteringowany, chwilami jakby schowany – jest znakomitym dopełnieniem całości. Warto! Jeśli czytacie tę notkę późnym wieczorem, sprawdźcie przedostatni numer z tej płyty – postmodern classic music ;)

A na koniec NAJWAŻNIEJSZE! 16.IX Sigur Rós na festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie! Bilety już w sprzedaży. A Olafur Arnalds przyjeżdża na koncerty jeszcze szybciej, bo w tym miesiącu! 21 marca można będzie kontemplować jego… muzyczną kontemplację we Wrocławiu. Póki co, zobaczcie jeszcze najnowszą produkcję filmową do muzyki Arnaldsa. Dzieło jego fana z Korei Południowej :)

Must be the music

Ostatnio dużo o ACTA, koszykówce i filmach, mało o muzyce… Więc dwa zdania i o tym. Jeśli nie wiecie, kim jest Doug Appling, bardziej znany jako Emancipator, to… warto nadrobić ten błąd ;)

„Soon it will be cold enough” z 2006 r. i „Safe in the steep” (2010) to jedne z najlepszych albumów wydanych w XXI wieku :) Gatunek? Trip-hop, electronic, chill-out, downtempo, totalny eklektyzm. Próbka poniżej. Sprawdźcie i piraćcie ;)

Uzależniający eklektyzm

Niech to będzie mój muzyczny prezent na święta ;) Tym razem dzielę się  twórczością Clams Casino. Pod nazwą regionalnej potrawy z Rhode Island ukrył się Mike Volp, człowiek tworzący muzykę dla artystów z kompletnie nie mojej bajki (Lil’ B, Soulja Boy). Ale ta muzyka wciąga jak bagno – przesłuchałem „Instrumentals” już kilkadziesiąt razy, słucham jej teraz, zasypiam przy niej i jestem niemal uzależniony.

Ciężko określić, co to w ogóle za gatunek. Jest tu wszystko – psychodelia, brudne dźwięki a’la Thom Yorke (Radiohead), elektronika (bity w stylu Simian Mobile Disco), trance… A przy tym klimat niemal z płyt Bjoerk (której vocal słyszymy zresztą w rewelacyjnym „Illest Alive”). Wszystko spod ręki człowieka tworzącego sample i muzykę pod hip-hop. Zupełnie niszowa produkcja, która jednak wciąga i intryguje. Polecam!

Cały album do posłuchania tutaj. Aaa… Jeszcze jedno, słuchając pierwszy raz, pierwszego numeru („Motivation”) miałem ochotę wykasować ten album z mp3-ki (za ten przester, który na początku irytuje). Proszę nie popełniać tego błędu i słuchać dalej :)

Sosna z małej świątyni

W poniedziałek ukaże się najnowszy box Sigur Ros „Inni”. To trzy płyty – DVD z prezentowanym na festiwalu fimowym w Wenecji, 74-minutowym dokumentem Vincenta Morisseta i dwa krążki CD. Czego się można spodziewać po tym wydawnictwie? Nie wiem. Ale na pewno to coś innego niż „Heima”, dokumentująca trasę zespołu po Islandii. Inny jest też dobór muzyki – dominuje ciemna strona mocy Sigurów. Tak przynajmniej wynika np. z recenzji Spectrum Culture :)

Póki co kolejna propozycja dla wszystkich, którzy lubią brzmienia z pogranicza ambientu i muzyki klasycznej :) Coś, co nawet przypomina Sigur Rós, lecz coś, czego jednak nie da się określić jako post-rock. Polecam wydany w zeszłym roku album Olan Mill. Pod tą nazwą kryje się dwoje muzyków: Alex Smalley i Swietłana Samoylenko.

Ich pierwszy wspólny krążek „Pine” to dziesięć świetnych, neoklasycznych utworów, nagranych w trakcie kilku sesji w małym kościele w Anglii. Nie jest to jednak muzyka organowa, bardziej ambient. Brzmienie fortepianu, skrzypiec i gitary tylko delikatnie uzupełniają piszczałki organów. Wszystko brzmi jednak wyjątkowo naturalnie, ani patetycznie, ani minimalistycznie. W sam raz na późną nocną porę :) Całą płytę „Pine” możecie odsłuchać zupełnie za free na Soundcloud. Poniżej tytułowa sosna :)

Nils Frahm – Wintermusik

Była muzyka na jesienne wieczory, środek nocy, czas na… „Wintermusik”. To tytuł minialbumu Nilsa Frahma, 29-latka z Berlina. Klasycznie kształcony muzyk (uczeń ucznia Czajkowskiego ;)) tworzy coś, co mimo wszystko trudno zaszufladkować. Coś z pogranicza muzyki klasycznej, eksperymentalnej, elektronicznej, ambientu… Bez wątpienia jednak coś, co trafi w gusta tych, którzy – jak ja – balansują między słuchaniem „Dwójki” i „Trójki” :)

Minialbum „Wintermusik” to zaledwie trzy utwory. Trwająca ponad 17-minut „Tristana”, 3,5-minutowe „Ambre” i 9-minutowe „Nue”. Ten ostatni numer poniżej.

Jeśli ten klimat trafił w czyjś gust, polecam wcześniejszy album „Bells” (jedyny long play Nilsa Frahma). Bardziej minimalistyczny, bardziej niepokojąco-refleksyjny od „Wintermusik”. Równie lub nawet bardziej niezwykły…

Muzyka na środek nocy

Tym razem nic nowego ;) To Thom Yorke, wokalista grupy Radiohead i „Harrowdown Hill” z nominowanej do Grammy płyty „The Eraser” z 2006 roku. Solowy projekt Yorke’a kilka lat temu nikogo nie zaskoczył. Ot, znany już z Radiohead nastrój melancholii i wewnętrznego napięcia, i jak zwykle trochę efektów, które zabijają melodyczność płyty – tak wtedy to komentowano.

Trochę przypadkiem wróciłem jednak do tych utworów w tym tygodniu, odpaliłem wczoraj w nocy, odpaliłem godzinę temu i… masakra. To cały czas brzmi świeżo, intrygująco, nawet lepiej niż kiedyś.

Do niektórych albumów pewnie trzeba dojrzeć, tak jest z „The Eraser” Yorke’a… Świetna, naprawdę świetna płyta! I ważny suplement do całej twórczości Radiohead – po odsłuchaniu tego krążka, nie dziwi surowość, „postindustrialność” ostatniego albumu Radiohead, wydanego zimą tego roku „The King of Limbs”, jakby świadomie wyjałowionego z wszelkiej energii.

PS. Oglądany tu „Harrowdown Hill” to – zdaniem samego Yorke’a – „najbardziej wściekła rzecz jaką stworzył”. Inspiracją było samobójstwo doktora Davida Kelly’ego, eksperta od broni biologicznej, obwinianego o wyolbrzymianie zagrożeń ze strony Iraku na zlecenie rządu Wielkiej Brytanii.

Untitled 3

„Samskeyti” (lub „Untitled 3”) – mój ulubiony utwór Sigur Rós. Wykorzystany w dwóch znakomitych filmach.

Pierwszy z nich, „Heima” (oglądałem go wczoraj w nocy) to jeden z najlepszych filmów/dokumentów muzycznych w historii kina, opowieść o muzyce Sigur Rós. Pięknie zrealizowany, nastrojowy film o serii koncertów w przedziwnych miejscach rodzimego kraju Sigurów – Islandii. Drugi: „Mysterious Skin” Grega Arakiego, to dość smutna opowieść o smutnej tematyce, którą kończy właśnie ten motyw muzyczny i życzenie:

I wish there was some way for us to go back and undo the past. But there wasn’t.
There was nothing we could do.
So I just stayed silent and trying to telepathically communicate…
how sorry I was about what had happened.
And I thought of all the grief and sadness…and fucked up suffering in the world…
and it made me want to escape.

I wished with all my heart that we could just…
leave this world behind.
Rise like two angels in the night and magically…
disappear…